Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z nią cierpliwy kochanek prowadzący sfory,
Przebywał nieodstępny urwiska i bory.
Często gdy podwojoném Feb dyszał gorącem,
Chwasty były podgłówkiem pod drzewem cieniącém.
Albo kiedy noc chytra zaszła zabawionych,
Łożnicą była grota zwierząt wypędzonych,
O po trzykroć, po cztery... bez liku szczęśliwi!
W czyich piersiach wzajemne kochanie się żywi.
W tenczas miłe, jakie bądź przypadną wyroki,
Takbym chętnie Kaukazkie zamięszkał opoki,
W tedy trzęsienia ziemi, ni morskiego brodu,
Nibym się lękał gromów nadchmurnego grodu,
O ciebiebym się lękał, ty zostań się cało,
Niech by mnie zniszczył piorun, lub morze zalało,
Czyliż ci za szczęśliwszych w życiu będą miani,
Którzy z Tyryjskich muszli purpurą odziani,
Których domy na słupach frygijskich wzniesione,
Wewnątrz zielenią krzewy zewsząd zgromadzone?
Blask to tylko zewnętrzny co nieszczęsnych mroczy,
Aby wewnątrz niczyje nieprzejrzały oczy.
Bo skryte tam jest wszystko dla obcego oka,
Ile ich dręczy zabór, lub lichwa wysoka,
Ile zbieranie kruszców udręczeń przyczynia,
Jak ciężką niesie trwogę ciężka złotem skrzynia,
Jam bogacz twéj Lidyo nadzieją miłości,
Ta pochodnia niech w popiół zmieni moje kości.