Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku, czuć, czuć, toż za to ogień chiba nie spali, toż ja kopać nie chce. Może dotknąć? Coś ciągnie, ale coś jeszcze mocniej za ręke trzyma. Jedno nagina, drugie odgina, stoje w strachu coraz większym. Aj, jakby tak ustawić pod jełowcem stoły, a na nich rozłożyć te bogactwa co wójt naopowiadał, stoły z misami, w misach wyroby z mięsa, kumpiaki, smażona wętroba, saltysony! A między nimi cukru kupa wielka jak piachu. Marmulady jak błota. A słodkich żydowskich bułkow cała kopica!
Ale czemu ręki z rydlem opuścić nie moge? Ręka mięknie, bezwładnieje. A może tam w ziemi, pod jełowcem, może co czarnego siedzi? Kudłate, rogate, morda czerwona i pilnuje konia i teraz na mnie przez ziemie patrzy! I stoje tak ni fte ni wefte, nogi z kamienia, głowa z kamienia, tylko oczy wszystko widzo, uszy słyszo!
I naraz szurnęło coś za plecami po gałęziach, zleciało! O nie, to nie gałąska: o ziemie stukneło jak kopytami, duch, czort, może Grzegor! Ojezu, szarpneło mno aż czapka zleciała, porwało mnie, pognało z górki na prostki przez zagony miedze, broźny, krzaki, oj, widział kto, ludkowie, konia jak ucieka przed wilkami, zająca jak wieje przed psami, jak takiego nogi nioso? Tak i mnie nieśli, byle dalej od jełowca. Ojezu, do wioski, do ludziow! Aż przy pierwszych domach popuściło: kłade sie na Dunajowym płocie i dycham, dycham, dycham, jakby rok żył bez dychania, rozum