Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie gadajcie, nie narzekajcie: zawsze to w razie czego wstawi sie, pomodli.
Jak nie zapomni, mówie i ide.
Przekładam skrzynke do drugiej renki, bo zaciężyło: niby tylko cztery deski, niby nieboszczka od kądziołki nie większa, ależ póki ja jo na mogiłki zanios, rence wyciągneli sie mnie do pół łydkow. Nawet ładnie tutaj, na mogiłkach, za dnia, przy pogodzie. I niestraszno. Ale dzie ja ciebie nieboraczko pochowam? Bo chibaż nie ze starymi: o czym ty bedziesz gadać ze starymi, jak ty ani lnu nie przędła, nie tkała, sierpa w ręku nie miała! Z ptaszeczkami tobie świerkać, tak, koło brzozki my tobie pościelem: bedziesz patrzyć jak pączki sie rozkręcajo, zieleniejo gałązki, wróbelki skaczo.
Ale grunt przemarznięty, z wierzchu skorupa, nie za bardzo ona rydla chce. Jakoś przebijam sie, a głębiej piach już i całkiem letko. Wykopawszy jame do paska, wpuścił ja trumienke na dno, uszykował żeb prosto stała, popatrzył trochu z góry, poodpoczywał, przeżegnał sie i zawalił. Potem uszykował z ziemi kopczyk, uklepał zgrabnie, a na wierzchu wyrył trzonkiem krzyż. Nu i to by było wszystko. Aha, jeszcze pacierz zmowić nie zaszkodzi. Klękam. A powietrze przyjemne jest, suche, mroźne, trawy choć przemarźnięte śmierdzo ładnie kiszonym. Nu, ostawaj sie z Bogiem, ptaszeczko.
Z bramy wychodze, a tu stara chwoja na-