Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebrany, prosi: daj rybe mnie biednemu. A rybak klepnoł sie po dópie: o, tu dla ciebie ryba, darmozjadu, mówi i piernoł. I od razu jemu rybięcy ogon wyrasta i szerść, i odtąd bobry w wodzie mokno i popierdujo z zimna. Gadawszy przyjechali my i staneli w brzezinie. Wyłożył ja kobyłe z hołobli i puścił na mech. Sami z piło i siekiero szukamy dobrej brzozki.
A wilk? pyta sie chłopiec.
Z psa. Za to, że Pana Jezusa ukąsił.
A zając?
Z chłopczyka, co od różańca uciekał.
O Jezu! To wszędzie ludzi, poprzemieniane!
A tak. Toż mówio: las słyszy, pole widzi. I nigdzie nie schowasz sie, wszystko na ciebie patrzy, czy kradniesz, czy oszukujesz, czy robote marnujesz. I temu trzeba żyć jak Pan Bóg przykazał.
Bo w co przemieni?
A pewno!
Znaleźli my brzoze nie za grube, nie za cienkie, i trochu duplawe, pod obuchem huczała. Obciesał ja kore z dołu, klękamy, za piłe sie bierzem. Napiłowali sie niemało, zaczem przesmulali niższy śnit z jednej strony, potem wyższy z drugiej i chylić sie zaczeła. Szczęśliwie nie zaklinowała sie w gałęziach: rymnęła o ziemie, huknęło, aż Siwka spłoszyła sie w jełowcy. Chłopiec stoi czerwony od roboty, ale widze, rekami ślozy wyciera, jakby beczał.
Czego beczysz?