Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dli? czy może blejkotem spili sie gospodarze taplarskie, co tak ich rozwiązało, rozbeswstydziło, rozchlapało! Naraz pod dżwiami ktoś inny huknoł: buch! buch! na ten sygnał posypali sie spomiędzy kożuchow wybuchi, jeden za drugim: Buch! Bach! Bam! Pyf! Łup! Hop! Ryms! Trrach! Rryp! czterdziestu chłopa kacza sie plecami po plecach, brzuchach, ławach, na podłoge sie walo, zapomniawszy o świecie, zebraniu, urzędnikach, ślozy oczy zalewajo, tylko jedna myśl błyska: żeby huknąć głośniej niż: drugi! Aż tu grzmot sie rozpęka tak wielki, że lampa zgasła, ściany sie kołyszo, z pułapu szczelubinami sypie sie plewa na głowy nasze: to Filip zażartował znowuś, jak smok! Jak i kiedy uczycielka i urzędniki uciekli, czy długo wytrzymali z nami po ciemku, nie wiadomo, nikt nie pamięta: tak sie wszystkie zapomnieli, tak sie każdy kaczał w śmiechu, płaczu, jęku, że tylko łupcowanie sie liczyło, kto głośniej, kto mocniej! Odpalamy jeden po drugim, Mazury, Prymaki, Litwiny, Dunaje, Bartoszki, Orele, huk za hukiem goni, hukowisko rozdudniło sie piekielne, czterdzieście bębnow odprawia muzyke na kartofli, kapuche, kisłe mleko, cybule, łupcujem jak pijane, po świńsku ale zdrowo, wybuch za wybuchem leci, jeszcze jeden, jeszcze jeden, jeszcze.
Siły sie kończo, prochu brakuje: jeszcze śmiechem ciągniem, ktoś pod stołem w śmiechu sie kacza, śmiechem z brzucha, z najdalszych kiszków, zdrowym śmiechem podbijamy huko-