Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyto było, żyto bedzie, a to bajka. Ładna bajka ale bajka. Taka jak o złotym koniu.
I spokojny kosze dalej, aż do dziczki. A wracawszy sie widze, że hurmy już nima: tylko Szymon i Domin siedzo z tatem w broźnie, inne poszli do roboty: widać w zbożu chustki, czapki, nawet słychać i śpiewanie. Nu i dobrze, już po krzyku. Ostrze kose śmiało, głośno, nie boje sie ich patrzenia. Od razu staje do żyta, kosze.
Ale stare sie zawzieli, znowuś jęczo za plecami:
Żeby on miał z tyłu oko, to by widział co zostawia.
Jakie rżysko.
Pośmiewisko a nie rżysko!
Ha ha, góry i doliny, same ręby! Koń zębami lepiej strzyże. Oczy bolo na to patrzyć.
Ano, czego chcieć, wiadomo kosa nie sierp!
Same prawde mówisz Domin. Starczy spoglondnąć za miedze.
O, Michałowe rżysko to rżysko!
Aż przyjemnie oczom patrzyć!
Gadajo tak, szyderujo język świerzbi żeb sie odciąć.
A co patrzyć, radze głośno, lepiej weźcie pogłaskajcie. Abo, ha ha ha, abo grzebień weźcie i poczeszcie! Tylko to mnie dziwi, choroba, że wy stare gospodarze i nie wiecie, że każde rżysko, i spod sierpa, i spod kosy, bedzie w końcu zaorane. Nu to co wam za różnica, równe ono czy nie równe?