Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długo nima. Przychodzi: widze, że oczami ziemie zamiata:
Co, nie wrzucił?
Wrzucił, mówi.
Ej, łżesz. Nie wrzucił! Dzie oni?
Chłopiec w bek.
Ty, ty, co ty taki litościwy, mówie, chcesz ty łazęgow nahodować, żeby kury dusili? Dzie oni?
Co zrobił? Za stodoło w słome schował! Wzioł ja ten żywy rękaw i niose, chłopiec idzie za mno, popłakuje, choroba, miętki syn mnie rośnie. Tłómacze: Taki ty litościwy? Dobra, zobaczym, jak tego jednego bedziesz doglądał. A co mus utopić, to mus!
I chluś rękaw na rzeke, niech woda odniesie nieboraczkow za wioske: bultneło i po wszystkim.
Ale widze, rzeka jakaś mała! Płycizny sie poodkrywali do dna, wierzby wystajo korzeniami nad wode: Matkoboska, to już?! Nigdy takiej niskiej wody w maju nie było, czasem, ale i to nie co roku, w żniwa rzeka dużo wysychała! Patrze na małe rzeke, tam jeszcze gorzej, kaczki na piechote mogo jo przechodzić!
Filip, krzycze do pastucha, czy ja dobrze widze? Rzeczka wyschła?
A wyschła, mowi, co roku wysycha.
Ale nie w maju!
Bo wiosna była sucha, macha ręko mnie na odczepne: dzieciami zajęty, w noży z nimi gra. A jakże, nie pomylił sie ja! Pare dni potem