Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A z półtora chłopa, ktoby co głębiej zakopywał.
Nasłuchujem, czy rydel nie zadzwoni, nie żdżęgnie. Żdżęga, ale o piasek, o żwir: prawdziwego żdżęgu o żelazo, o blache nima. Kozak stęka z jamy: Uf, zdaje sie, że ten koń rozgnił!
Zdech i zgnił! śmiejo sie ludzi na wierzchu.
Może dzie poszed pod ziemio na piekielne łąki!
Uważaj Stach, bo do piekła sie dokopiesz!
A ogona tam nie widać?
Za ogon ciągnij!
A może to kobyła! Uważaj, żeby zębow tobie, ha ha ha, nie wypierdziała!
Jak Filip Jadźce!
A zaglądnij w podogonie, złotne ono czy srebne!
A co wy, kurwa, durnego ze mnie robicie! zezłościł sie Kozak, trzonek w góre podnosi: Wyciągajcie!
A posiedź! śmiejo sie nad jamo: Tej kiełbasy, co wojt mówił, pojedz sobie!
Mączki weź w kieszeni!
Marmulady!
Ktoś mnie popchnoł do jamy i zwalił sie ja Kozakowi na głowe, on przestraszył sie!
Coś na nas zlatuje mokrego, podskoczylim, odbijamy rękami: czapka! moje stare czapke ktoś rzucił.
Podsadzam ja Kozaka, wyłazi i mnie zaraz