Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łazęguje zamiast żyć jak ludzi żyjo, tam dzie sie rodziła. Z litości tylko jeszcze nie wygonił ja jej na dwor, trochu wstyd człowieka ze swojej chały wypychać, gość sam, jak sumienie ma, powinien wiedzieć, kiedy jego nie chco. A wszystko przez te zebranie, po zebraniu pół wioski nie puściło dzieciow do szkoły, drugie pół ważyło sprawe. Koło półpościa szkoła opuściała, pięciu Dunajakow ostało sie uczycielce i Kramaruki. Probowała po chatach chodzić z sołtysem, namawiać, ale bez żadnego skutku. Szymon Kuśtyk nie wpuścili jej za prog, a Dunaja obezwali od judaszow. Z tydzień przesiedziała uczycielka w domu, tyle wychodziła co do Dunajow, pogadać. Czekała, że sie może co odmieni, a smutna była, jakby jo pobito, tylko z Handzio gadała: nauczyła sie na prątkach robić, uplotła sobie szalik z wełny. Ja chate omijał jak mog, w stodole czy w chlewach siedział z roboto abo i bez roboty, abo szed do ludziow, byleby z nio nie rozmawiać.
Aż raz szła od Dunajow i wyszed na droge Filip: szed za nio blisko jak przez chate i trąbił po swojemu. Co ona stanie, on stanie: stoi i trąbi. Ona coś powie, on odtrąbi. Ona idzie do niego, on odstępuje, trąbić nie przestaje! Te co to widzieli, nie dali rady opowiadać, na same wspomnienie kładli sie ze śmiechu. Tak odprowadził jo pod nasze chate. Weszła i zaras rozbeczała sie, ślozy puściła, nawet Handzi nie przyznała sie od czego. Płakawszy, poskła-