Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakoś tak jest, że nie nudziejo nikomu Herody, za rok znowuś czeka sie, żeb gadali, skakali, dokazywali.
Gody jak Gody, ale Bogaty Wieczor, ten przed Nowym Rokiem, był wesoły. Wyszed ja pilnować gumna, żeby chłopcy czego nie wyfiglowali. Akurat w pore, bo sypali słome od Jozika Dunajów do Mani Bartoszkowej: sypali grubo, całego okołota nie pożałowali, oj, póki sie zadepczo te słomki, pogadajo sobie ludzi, pogadajo, już sie młode nie wybronio przed wiosko: bedzie musiał Jozik iść do niej z rajkami.
Akurat kończyli sypać. A skończywszy rozglądajo sie co robić dalej. Pódchodze ciszkiem, słysze, zmawiajo sie zamazać okna uczycielki glino z popiołem.
Jej zamażecie, a ja bede czyścił? mówie raptem, aż podskoczyli. I podmawiam, że Michałowi wartoby co zrobić.
Zatkać dymnik sianem, doradza któryś i wszystkie w śmiech! wiedzo że u mnie i Michała dymnik jeden: u niego dym by sie kotłował, to i u mnie.
Sobie to ja nie bede zatykał mówie.
To może woza wciągnąć na stodołe, podradza drugi i znowuś śmiech, bo wiadomo że woz też mamy spolny.
Skończyło sie na tym, że woz wyprowadzili my ze stodoły Kozakowi, rozebrali na kawałki i po kawałku wciągneli na dach: tutaj poskładali i stanoł woz na stodole, na koźlinach, z hołoblami zadertymi do góry! Tylko konia