Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

panne świętooo! Zacznijcie opowiadać cześć jej niepojentooo! Toż to godzinki.
Wyobraźcie sobie, opowiada ona, troche sie ocknęłam i słyszę to śpiewanie, myślę, co to, radjo? Ale zobaczyłam sufit i domyśliłam się, gdzie jestem. Przecież tu nie ma radja! Tak, bardzo ładnie pani śpiewała.
A Handzia ciągnie dalej: Przybądź nam miłościwa pani kupomocyyy, a wyrwij nas spotężnych nieprzyjaciół mocyyy! A ty sie nie kręć, sztorcuje Stasie, że głowe z podołka wykręca: Chcesz patrzać na panie, to siadaj i patrzaj. Abo patrzanie, abo iskanie!
Stasia na nowo wciska mordke w brzuch, Władkowi odepchnąć sie nie daje. A Handzia włoski szybko palcami rozdziela i co tylko wesz znajdzie, to pstryk paznokciami, pstryk! rozdusza, oj dzieci lubio to strasznie. I nie tylko dzieci.
I ja w podłogę patrzywszy, od czasu do czasu spoglądawszy na uczycielke, takie rozespane, leniwe, rozczochrane, poczuł ochote, żeby jo iskać. Niechby położyła głowe mnie na kolana, ech! Cycki sie wpierajo między moje nogi, twarz w pachwiny, a ja wpuszczam palcy w te kręcące sie włosy i rozgarniam ich w ścieżeczke, w białe, a może niebieskawe, ciekawe jaka skóra, ech, rozgarniam włosy i popatruje, czy na tej ścieżeczce wesz nie przycupneła. A jakże, znajduje weszke, ale oho, to nie żadne czarne wszysko, ale weszka delikatna jak serwetka, bieluśka, pazurki