Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mleko spuszczam, bo cycki bolo, mówi Handzia.
I co z nim potem?
At, cielakiewi bedzie.
Ona stoi, stoi, nie mówi, nie rusza sie, patrzy jak Handzia sie nagniata. To ono nawet nie dzieciom, pyta sie w końcu.
Dzieciom nie możno, bo znowuś płakalib nocami. Niech pani rozdziewa sie, jeść zaraz podam, już to kończe.
Trzy dni później Ziutek poszedł do tej szkoły!
Nie było jego prawie do obiadu. Ja polana rąbał i co raz naglądał, czy nie idzie.
Pokazał sie na drodze z Jurczakowymi dzieciami: staneli w koło i oglądajo coś pilnie, o coś sprzeczajo sie, rozpychajo. Wołam mojego.
Idzie, a taki ważny jakby kiełbase jad abo masło widział, Handzinymi klompami postukuje po zmarzlinie, poły serdaka rozwiane, nadęty jak wójt. No, no! Siekiere wstromiam w pieniek, wołam tego wojta, niech pokaże, co ma.
Podaje książke. Przeglądam, litery i litery, literow jak mrowia, aj ponawypisywali tego! A między literami obrazki: dziewczynka z psem, domek, kogut. Lalka. Jabłoń. A wszystko prawdziwe. Nawet woz narysowali: na wozie furman, w hołoblach konik bardzo zgrabny, tyle że w hołoblach bez dugi, za Surażem tak jeżdżo, na szlachcie. I duży bu-