Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jo Handzia wpół złapała swoimi renkami: toż mogłaby nio wywijać jak snopkiem konopiow, jak gałęzio, jak grabiami!
Ładny pokoj, podlizuje sie uczycielka. A poduszke z okna chyba wyjmiemy: dopóki szyby nie ma, może dykto zasłonić?
Dunaj przyrzekajo, że Kozak to zrobi. I może już pani sie rozgaszczać. Wynieś, Handzia, trochu poduszkow, przysposob łożko do spania. A ty, Kaziuk, chodź na strone.
Wyszli my do sieni.
Najtrudniejsza sprawa ze sraniem, mowio Dunaj po cichu. Dzie ona chodzić bedzie? Toż nie za stodołe!
A coż takiego?
Y, jakoś nie wypada, żeb urzędniczka dópe na wiater wystawiała.
Przyzwyczai sie. A u was dzisiaj dzie chodziła?
Do świńskiego chlewa.
Toż i u mnie chlew jest.
Ale przydałby sie specjalny budyneczek.
E, nie bede deskow marnował na czyjeś wydumki. Jak jej w chlewie kiepsko, niechaj kroi do waliski!
Wracamy sie do chaty, a ona akurat te waliskie odmyka, rzeczy z waliski wyjmuje i z plecaka, i po chacie rozkłada. Stajem przy drzwiach, tato, Dunaj, Dunaicha, Handzia, ja, Szymon i dzieci, patrzym.
Wyjeła najsampierw papierowe torebke i nam podsuneła, częstuje, biore i ja cukierek czar-