Strona:Edward Boyé - Sandał skrzydlaty.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Krzew róż

Krzyk serca!.. Widzisz!.. Zawsze, zawsze, wszędzie
Pęk purpurowy dzikich róż dla twojej
Dłoni, dziewictwa pełnej i ochłody.
Niosącej łaskę w spiekłe usta krzewu!

Pod twoim oknem wzrósł on... Już nie pomnę
Kiedy to było... Może dziś, lub wczoraj,
W czas rozprężania skrzydeł białych tęsknic,
W czas omdlewania gwiazd ponad jeziorem
...I w czas, gdy dusza tak wychodzi z ciała,
I tak swe więzy u bram życia traci,
Że się już nie jest człowiekiem idącym
Po światło łaski, ale światłem samem.

..Próżno, daremnie odkryć się staramy
Jakąś przyczynę u wszechistnień brzega.
Stoi tam miłość z jasnemi oczyma,
to jest prawda jedna, drugiej niema...

Nim cię poznałem, już istniałaś we mnie
I nieodstępne tobą miałem noce,
Kiedy szalałem orgjami pragnienia,
Na białej wizji ciał ukrzyżowany,
Gdzie nie o rozkosz szło, lecz o zgniecenie
Męki... o jasną złudę, że przedemną
Jest hostja biała, jak perła miłości,
Z mgieł fantastycznych mocą wyobraźni
Dobyta nagle i nagle wcielona
W twój dotykalny kształt: Błogosławiona!

Czasami nocą...
Szedłem do karczmy i wołałem wina,
Wytłoczonego z jak najbardziej krwawych