Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usnęli zaraz. Jak spali długo, trudno byłoby określić. Zmrok nocy jeszcze panował, gdy naraz Czesław poczuł dotknięcie czyjejś ręki na ramieniu. Obudził się zaraz, porwał z miejsca, przetarł oczy i ujrzał przed sobą stojącą Aïę.
Owinięta w biały burnus, w bladem świetle księżyca wyglądała jak mały duszek.
Szarpnęła go za ramię i cicho szeptała:
— Effendi! wstawaj! oni… oni…
I oczy jej z wyrazem bezgranicznego lęku wpatrywały się w przestrzeń.
A lęk ten musiał być potężny, olbrzymi, kiedy zdołał przezwyciężyć obawę, jaką ją przejmowali obydwaj Europejczycy.
Czesław w jednej chwili porwał się na nogi i nasłuchiwać począł.
Zrazu nic nie mógł dosłyszeć. Lecz nadzwyczaj delikatne ucho dziecka pustyni słyszało wyraźnie odgłosy stąpania, skrzyp piasku pod stopami zbliżających się ludzi.
Wskazała mu gestem, by położył się na piasku i ucho do niego przyłożył. Usłuchał jej. Wyciągnął się jak długi i, przylgnąwszy uchem do ziemi, nasłuchiwał…
Zrazu nic nie słyszał, lecz wreszcie, po pewnym czasie dobiegł do uszu jego jakby skrzyp piasku, uginającego się pod ciężarem nóg koni i wielbłądów.
Instynktownie prawie przeczuł niebezpieczeństwo i w jednej chwili pomyślał o obronie… Po cichu zbudził Stefana i Saida, i w paru słowach powiadomiwszy ich o gro-