Strona:E. Korotyńska - Dwaj Przyjaciele.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 5 —

chował już dobrze, ale na dalszą naukę nie miał co liczyć. Chyba, że w świat pójdzie, gdzie są ludzie dobrzy, którzy pomagają ubogim uczniom i gdzie są szkoły.
Szedł więc do Warszawy. Daleko do niej było, ale ufał Bogu, że go doprowadzi i ubogi, w połatanej odzieży szedł z nadzieją w sercu i śpiewał.
Zmrok nastał, las się skończył, a on biegł prawie, aby dotrzeć do jakiego domostwa przed nocą.
Jak złote fale chwiały się zboża, rozległe przed nim słały się łąki, ale nigdzie ani chatki, ani cbłowieka.
— To nic! położę się w zbożu — myślał chłopiec — prześpię się trochę i wstanę o wschodzie słońca, a może natrafię na ludzi.
Tak też i zrobił. Umęczoy paromilo-