Strona:Dzieje Baśki Murmańskiej.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedziała mi na ucho, jak byliśmy sami...
— Gadaj zdrów. Nie może być.
— Fakt.
— A co będziesz z nią robił?
— Wziąłem na wychowanie. Spójrzcie, jaka przystojna! Trochę z niej dzikus jeszcze, wczoraj ugryzła mię w łydkę, ale to się da odrobić. Nie słucha dobrego słowa, to posłucha kija. Na razie daję sobie z nią radę tem!
Tu dźwięknał żelazną maczugą o bruk. Niedźwiadek szarpnął łańcuchem i zjeżył grzbiet. Rozległ się groźny pomruk, potem krótki, srogi ryk.
— Kusz[1], ścierwo, bo wszystkie kości połamię! — uspokajał podchorąży swą pupilkę, nie bez pewnej jednak serdecznej ciepłej nutki w głosie, pomimo groźnego sensu słów.
— A karmisz ją?
— No, przecie...
— Czem?
— Zjadła dziś pud świeżych fląder[2], a prócz tego — parę butów, które grzały się przy piecu po wysmarowaniu tłuszczem.
— Apetycik, powinszować! Bardzo, bardzo miły zwierz. Buzię ma wcale, wcale inteligentną. I z oczu jej patrzy uczciwie. Niepotrzebnie nad nią się znęcasz. Jabym poradził dobrocią, łagodnością. Można pogłaskać?

— Owszem. Sprobuj.

  1. Kusz, z francuskiego, — leż; wołanie na psa.
  2. flądra — gatunek ryby morskiej.