Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   112   —

Rozmyślna ciszy zsiada się skorupa,
Aby ich ubrać w mądrość i powagę,
Nadać im pozór głębokości myśli;
Zda się, że prawią: „Jam jest pan Wyrocznia,
A gdy ja mówię, niech i pies nie szczeka“.
O, mój Antonio, niemało znam ludzi,
Którzy dlatego za mądrych uchodzą,
Że ciągle milczą; a nie wątpię wcale,
Że byle tylko otworzyli usta,
Będą przeszkodą zbawieniu słuchacza,
Bo swoim bliźnim głupców da on imię.
Lecz później o tem pogadamy dłużej;
Teraz cię proszę, na ten smutny haczyk
Nie łów kiełbika głupców — próżnej chwały.
Spieszmy, Lorenco. Bądź zdrów, przyjacielu,
Moje kazanie skończę po obiedzie.
Lorenco.  Więc zostawiamy cię aż do obiadu.
I ja być muszę jednym z niemych mędrców,
Gracyano bowiem mówić mi nie daje.
Gracyano.  Żyj tylko ze mną przez dwa lata dłużej,
A brzmień własnego zapomnisz języka.
Antonio.  I mnieby przedmiot ten gadułą zrobił.
Gracyano.  Co daj ci Boże! ja chwalę milczenie
Tylko w wędzonym wołowym ozorze,
Tylko w dziewczynie, co nie jest na sprzedaż.

(Gracyano i Lorenco odchodzą).

Antonio.  I cóż to wszystko znaczy?
Bassanio.  Gracyano plecie nie do rzeczy bardziej niż ktokolwiek w całej Wenecyi. Rozsądne myśli są u niego jak dwa ziarnka pszenicy w dwóch korcach plew schowane; trzeba ci szukać dzień cały, nim je znajdziesz, a gdy znajdziesz, zobaczysz, że nie było czego szukać.

Antonio.  Powiedz mi teraz, co to za kobieta,
Do której tajną ślubujesz pielgrzymkę?
Wszak dziś mi wszystko wyjawić przyrzekł eś.
Bassanio.  Wiesz o tem dobrze, kochany Antonio,
Jak zadłużyłem dziedziczny majątek,