Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 5.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakto? Więc duszę moją pokalałem
Dla Banqua synów? i dla ich wielkości
Zamordowałem dobrego Duncana?
W kielich pokoju mego gorycz wlałem,
Wieczny mój klejnot na pastwę oddałem
Ludzkiego rodu wspólnemu wrogowi,
Żeby ich zrobić królami? Królami
Banqua nasienie? Nigdy! raczej, losie,
Wejdź ze mną w szranki do walki na zabój!
Kto tam? (Wchodzi Sługa z dwoma Mordercami).
Drzwi pilnuj, póki nie zawołam.

(Wychodzi Sługa).

Czy to nie wczoraj z wami rozmawiałem?
1 Mord.  Wczoraj, mój królu.
Macbeth.   Dobrze; czy me słowa
Wzięliście potem na pilną rozwagę?
Wiedzcie, że dotąd jego tylko sprawą
Fortuna wasza nie mogła zakwitnąć,
O co, niesłusznie, mnie oskarżaliście.
Wszystkom to wczoraj dokładnie wyłożył,
Jak was zwodnemi łudził nadziejami,
A tajnie szkodził, jakie były środki,
Kto ich używał, i tysiąc spraw innych,
Których słuchając, człek nawet półduszny
I pół rozumny, rzekłby bez wahania:
To Banquo zrobił.
Mord.   Dowiodłeś nam, królu.
Macbeth.  Dowiodłem. Później napomknąłem sprawę,
Która jest celem dzisiejszej rozmowy.
Czy cierpliwości taki macie zasób,
Żeście gotowi wszystko płazem puścić?
Jestże w was tyle cnót ewangelicznych,
Żeby się modlić za tego uczciwca
I za ród jego, gdy on, ciężką dłonią,
Zgiął was do grobu, na żebraków zmienił ?
1 Mord.  Jesteśmy, królu, mężami.
Macbeth.   To prawda,
Na liście mężów stoicie wpisani,