Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
163
AKT DRUGI. SCENA PIERWSZA.

Słoni, wądoły, a ludzi pochlebstwa,
A kiedy mówię mu, że nienawidzi
Pochlebców, on mi odpowiada, tak jest,
Nie domyślając się, że wtedy właśnie
Najmocniej został pochlebstwem ujęty.
Spuśćcie się na mnie,
Nagnę ja jego humor według woli
I przyprowadzę wam go na Kapitol.
Kasyusz. My wszyscy raczej pójdziemy po niego.
Brutus. O ósmej. Czy to umówiony termin?
Cynna. Niech będzie, żaden z nas go nie uchybi.
Metellus. Kajus Ligaryusz nie cierpi Cezara
I ten do niego także czuje niechęć,
Odkąd śmiał przed nim Pompejusza chwalić.
Dziwi mnie, że on na myśl wam nie przyszedł.
Brutus. Biegnij do niego, kochany Metellu,
Poproś go do mnie, ja mu rzecz przedłożę.
Ma on niejakie dla mnie obowiązki,
Mogę więc liczyć na niego.
Kasyusz. Już ranek,
Musimy cię już pożegnać, Brutusie.
Niech teraz każdy idzie w swoją stronę,
Niech pomni na to, co wyrzekł i czynem
Dowiedzie, że jest prawym Rzymianinem.
Brutus. Przybierzcie lica, zacni przyjaciele,
W maskę wesołą, niech gra naszych rysów
Nie wyda na jaw naszego zamiaru.
Starajmy się go umiejętnie pokryć
Na wzór aktorów naszych, wyuczoną
Jednostajnością obejścia. A teraz
Żegnam was, życząc wszystkim dnia dobrego.

(Odchodzą wszyscy prócz Brutusa).

Lucyuszu! Znowu zasnął. Spij, mój chłopcze!
Ciesz się miodową rosą wypoczynku,
Nie znasz ty jeszcze owych widm dręczących,
Któremi troska napełnia pierś męża,
Dlatego spisz tak spokojnie.

(Wchodzi Porcya).

Porcya. Brutusie, Panie mój!