Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szych bankierów. Chcąc zaś za przybyciem do Paryża długi uspokoić, zmyśliłem sobie nazwisko Barona de Graumsdorff, żeby, dowiedziawszy się o dojściu węxlów, pod pierwszem imieniem, nie przyaresztowano ich w niebytności mojej.
Mimo zbawienne przestrogi mojego przyjaciela, nie mogłem się w tem przezwyciężyć, żebym nie powstawał w konwersacyi przeciw zdrożnościom narodów europejskich, nie zgadzających się w niczem z ową cnotliwą prostotą Nipuanów. Słuchali tych powieści z większem jeszcze zadziwieniem, niż ciekawością stołownicy. Sposób odzieży mojej, zarywającej nieco mody Nipuańskięj, ukłony tylko od ręki bez zdjęcia kapelusza, szczerość zbyt otwarta, wszystko to, jakem uważał, zbyt wielką czyniło impressyą na tych, którzy mnie słuchali. Gdym zaś o Amerykanach mówił, i rozwodził się szeroce nad okrucieństwem przełożonych, szły im w niesmak dyskursa moje.
Jużem trzeci tydzień mieszkania mojego w tem mieście skończył, gdy powracając z wieczornej przechadzki, w bramie otoczyli mię żołnierze; gwałtem broń z ręku wydarłszy, wsadzili mnie w krytą kolaskę, i nocą zaprowadzili do zamku nad morzem, o mil kilka od miasta. Siedziałem tam z wielką niewygodą, blizko dwóch miesięcy, nie mogąc do nikogo słowa przemówić. Ten, który mi jeść raz na dzień przynosił, postać miał jakby umyślnie dla strażnika katuszy sporządzoną. Wszystkie pytania moje zbywał milczeniem, i jedyne słowo, które codzień z ust jego wychodziło, było przy zamykaniu drzwi na noc: Adios.
Po wyszłych kilku niedzielach, wzięto mnie z wielkiem milczeniem z tego miejsca, wsadzono w powóz podobny pierwszemu, i tym sposobem, po kilka dni nocnej zawsze podróży, przyjechałem do miasta wielkiego, o którem dowiedziałem się potem, że była Sewilla. Do lepszego i wygodniejszego, niż przedtem, osadzony byłem więzienia; strażnik stary, wyschły, wysoki, ponury, nawet mi Adios nie powiedział; i dość mizernie, najwięcej cebulą częstowany, bez xiążek, pióra, papieru i kałamarza, przesiedziałem miesięcy cztery w izbie, której szczupłe okienko wyżej było nierównie od mojej głowy, a choćby i przez nie patrzyć można było, nicbym nie obaczył; mur był albowiem gruby na kilka łokci, a okno nie miało obszerności i na pół, a dwie ze sztab żelaznych kraty, ledwo pozwalały wkradać się jakiejkolwiek jasności.
Jużem rozumiał, że zapomniany od całego świata, resztę dni moich nieszczęśliwych w tej ciężkiej niewoli skończę; gdy dnia jednego strażnik nic nie mówiąc, wziął mnie za rękę, a prowadząc przez wiele długich, ciasnych i ciemnych kurytarzów, przywiódł do izby dość sporej, którą jedno tylko okno kratą obwiedzione nie wiele oświecało. Mury były obnażone, i razem ze sklepieniem tak zaczerniałe, jakby je dym pochodni, lub ogniska przekopcił. Stał na środku stół czarnem suknem okryty, przy jednym rogu krzesło skórzane z poręczami, zydle drewniane wokoło, a na stole krucyfix.
X. Zostawiony sam w tem okropnem miejscu, czekałem z bojaźnią dalszych wyroków losu. Wtem drzwi się otworzyły z trzaskiem, i wszedł w czarnym płaszczu człowiek jeszcze wyższy, jeszcze suchszy, jeszcze bladszy od mego strażnika; za nim także w czarnych płaszczach szło czterech: na końcu musiał iść pisarz, miał bowiem u pasa wiszący kałamarz i w ręku papiery.
Zasiedli miejsce około stołu, a najpierwszy, który na krześle usiadł, kazał mi się przybliżyć, klęknąć, oczy spuścić, rękę podnieść. Uczyniłem, co kazał: dyktował zatem formularz przysięgi, jako wiernie, szczerze, dokładnie, dostatecznie, należycie i przyzwoicie odpowiadać będę na zadawane mi pytania.
Było ich bardzo wiele. Najpierwsze: z którego kraju jestem, i jak się zowię? Chcąc rzetelną prawdę powiedzieć, przyznałem się, żem zmyślone nazwisko nosił, moje zaś prawdziwe Doświadczyński. Nieprzyzwyczajony do naszych nazwisk pisarz, za piątym aż razem wpisał, i w akta ingrossować potrafił moje przezwisko, a i to jeszcze musiałem je sylabami dyktować. Insze pytania ściągały się do wszystkich spraw życia mojego, a gdy przyszło do dyskursów u stołu, w austeryi miasta Kadyx powtarzanych, uważałem, iż sędziowie powiększali atencyą, i najdokładniejszą chcieli mieć informacyą.
Gdy przyszło czynić wzmiankę o mojej wyspie, zacząłem szeroce opisywać obyczaje, rząd, sposób życia, myślenia, obywatelów Nipu; ich przymioty, ich cnoty zacząłem wysławiać, opłakując nieszczęście moje, żem się od tak wiernego towarzystwa oddalił. Zrazu słuchali mnie pilnie, a gdym prawie był na połowie najżywszego opisu, ów poważny sędzia, zapomniawszy wspaniałoponurej reprezentacyi swojej, wielkim głosem tak się śmiać począł, iż ledwo z krzesła nie zleciał; dopomogli mu szczerze jego assessorowie, jam oniemiał.
Wtem jeden wstawszy z miejsca swego, i ledwo mogąc iść od śmiechu, wziął mnie za rękę, wypchnął z izby, i drzwi za sobą zamknął. Jeszcze więcej, jak przez pól godziny, trwał ten śmiech dla mnie niepojęty. Zadzwoniono w izbie; przyszedł do nich mój strażnik, a odebrawszy, jakem się domyślał, instrukcyą, co miał zemną czynić, sprowadził mnie ze schodów do inszej izby. Tam wsadzono mnie na ręce pęta; przyszedł wkrótce cerulik, i naprzód ostrzygł włosy, potem głowę zupełnie ogolił.
Zpoczątku nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, po tej ostatniej ceremonji poznałem, iż byłem osądzony za szalonego. Zaszedł wóz nie bawiąc: natrząsnąwszy trochę słomy, wsadzono mnie nań, i tym sposobem zajechałem do szpitala głupich. Musiano powiedzieć starszemu, że nie byłem z rodzaju głupich szkodliwych, bo mi zaraz na pierwszym wstępie pęta z rąk zdjęto, osadzono w kącie, bardziej do klatki, niż izby, podobnym. Bałem się zwyczajnej, jakem słyszał, przy takowem wejściu, ceremonji; ale na moje szczęście nie było tego zwyczaju w Sewilli, żeby plagi na przywitaniu dawać.
Przyniesiono mi na kolacyą ryżu trochę, suchar, i dzbanek wody. Przyuczony już do tych przysmaków, jadłem smaczno; gdy noc przyszła położyłem się na słomie. Nowa postać sytuacyi mojej, długo nie dała mi oczu zmrużyć; przyzwyczajony jednak do nieszczęścia, nie wpadałem w rozpacz: owszem zdało mi się to, czego doświadczałem, ulżeniem sytuacyi przeszłej. Niepodobna, mówiłem sam sobie, żeby tutejsi starsi, urzędnicy, lekarze, nie mieli kiedyżkolwiek poznać tego, żem ja nie szalony; gdy zaś poznają, odzyskam wolność.
Że zaś powieść o Nipuanach uczyniła mnie szalonym,