Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co panfila z kinala; a gdy karta zmyka,
Z króla kralkę uczynią, a z tuza niżnika.
Świat się przepolerował. Bogdajby był dziki,
Bodaj wiecznie przepadły tuzy i niżniki!
Dla głupich się zaczęły, mądrzy je przejęli;
I coby się kartami tylko bawić mieli,
Tracą na nich czas drogi, majątek i cnotę;
A zbrodni filuterskich przejmując ochotę,
Oszukani, utratni, zdrajcy, i oszusty,
Płacą głupstwa dań zdzierstwa, zbytków i rozpusty.


CZĘŚĆ DRUGA

SATYRA I.
Pochwała milczenia.

Co nie jest do istności, co brak w liczby rzędzie,
Tym mniemamy milczenie, i jesteśmy w błędzie.
Pozor je tak osądził, ale pozor zdradny.
Jest w niem przymiot istotny, jest przymiot dokładny,
Zgoła jest rzeczą dobrą, zdatną, pożyteczną.
Pisarze i gadacze, znam waszą myśl sprzeczną,
Przecież na was powstanę. Ty, co ci się marzy,
Ty, co bredzisz, co zmyślasz, czasem ci się zdarzy,
Że utrudzony krzykiem, którym drugich nudzisz,
Umilkniesz, a że płochą powieścią nie trudzisz;
Żeś dał uszom spoczynek, wielbią się słuchacze:
Oddawaj hołd milczeniu. Wy sławni matacze!
Wy szalbierze z rzemiosła, wy zdrajcy z urzędu,
Professy dzieł nieprawych, wy niegodni względu:
Wy co słowem, co piórem, umiecie kaleczyć;
Wy, których dziełem, trudem, łgać, zdradzać, złorzeczyć,
Zbyt poznani, milczycie, a głupi wam wierzy.
Hipokryty! wśród waszych wzdychań i pacierzy,
Zdradne milczenie, wtenczas, gdy cnota nie milczy,
Pod jagnięcym pozorem ukrywa jad wilczy.
Szarpacze cudzej sławy, dzielni błąd dociekać,
Wiecie, jak zdradniej milczeć, niźli jawnie szczekać;
Wiecie, a cnota jęczy: stąd zasługi tajne,
Stąd talenta w pogardzie, stąd dusze przedajne;
Stąd nieszczęście podściwych; a przeciw naturze
Cnota w podłej siermiędze, występek w purpurze.
Dworaki! w nieprawości wyćwiczeni szkole,
Wy, co w sztucznym, a zdradnym, podstępów mozole
Kładziecie cały polor; strzeżcie się widoku.
Maska coście przywdziali, patrzających wzroku
Nie osłabi: odkryją zdradę omamienia.
Dusze podłe! nurzcie się w otchłaniach milczenia.
Trwożliwa jest poczciwość: nie jest jej kunszt głuszyć,
Jakże ją z zaniedbanych kryjówek wyruszyć?
Mógłbyś, Pawle, bo czujesz choć pełen szkarady,
Mógłbyś, bo masz czołgaczów, coś wysłał na zwiady,
Mógłbyś bo w twoim ręku los prawego człeka.
Czegoż się cnota, Pawle, od ciebie doczeka?
Milczeniem ją przytłumisz, więc skromna i cicha,
Nieznajoma u dworów narzeka i wzdycha.
Wzdycha nie tak o sobie, bo sobie wystarczy:
Ale gdy na nią podstęp niegodziwy warczy,
Gdy wydziera sposobność, aby zdatną była,
Jęczy, iż chcąc nie może, by uszczęśliwiła.
Niegdyś służyć ojczyźnie hasłem było człeka.
Święte hasło! gdzieżeś jest? zmilczane od wieka,
Odgłosie serc podściwych, niezmazanej duszy,
Już się o nasze płoche nie obijasz uszy.
Dobrze milczeć, bo płacą; szukaj wpośród wiela,
Jest gmin, ale kto znajdzie w nim obywatela?
O wy! których powinność prawdę mówić jawnie,
Mówić słowo, przykładem potwierdzać ustawnie,
Milczenie was potępia, gdy myśl świecka trwoży:
Świętą śmiałość, bezwzględną, niesie zakon boży.
Zbyt trwożliwą roztropność jak zgodzicie z stanem?
Znać, czuć, mówić, dać przykład, to jest być kapłanem.
Milczenie! w skutkach bywasz złe, lecz nie w istocie!
Zrzuć barwę, co cię podli, a towarzysz cnocie;
W świętym się blasku wydasz. — O święto wymowne,
Wtenczas, gdy uszy pochlebstw wdziękom niewarowne,
Uszy pieszczone panów, do pochwał przywykłe,
Za korzyść biorąc brzęki łudzące i znikłe,
Słyszą pochwałę zbrodni, jakby cnotą była:
Wieleż dzielność milczenia zbrodni poprawiła!
Zdało się być przestępne, lecz umysł, co błądził,
Świętą niemotę zczasem, czem była, osądził.
Serc niewinnych okraso, skromności i wstydzie,
Nie daj się szerzyć słowem ku twojej ohydzie,
Wznoś żądze ku milczeniu, ażeby cię strzegło.
Mniej od miecza rażonych na placu poległo
Niż tych, co dzielne w jadzie, w złych skutkach zamożne,
Zgubiło jedno słowo, wolne, nieostrożne.
Niegdyś zbrodnią to było, co dziś żartem mienią.
Płochość z głupstwem nie znają, co wielbią i cenią:
Nieszczęśliwie uwolnion od cnotliwej dziczy,
Przywykł sprośnym wyrazom słuch czujny dziewiczy;
Stąd młodsze gdy w ubite starszych wchodzą tropy,
Pełno widziem Messalin, rzadkie Penelopy.
Święta niemoto! gdybyś opanować chciała
Te usta, z których zbrodnia szkaradna, zuchwała,
Jak z źródła, gdy obficie w zarazie wytryska,
Śmie z świętości żart czynić, a z cnoty igrzyska,
Wznieś porę pożądaną, i wiekom pamiętną,
Niech zdrajcy, co mądrości znieważyli piętno,
Piętno właściwe cnocie, którą nienawidzą,
Niech poznają, co szpecą, i niechaj się wstydzą.
A jeśli głos wznieść śmieją, daj tego doczekać,
Niech mają dar mówienia, ażeby odszczekać.
Milczenie, sprawco myśli! w twojem łonie żywa
Wznosi się, działa, krzewi, poznaje, odkrywa.
Z twych łożysk buja; wolna od zmyślnej katuszy,
Wywyższona poznaje jaka dzielność duszy:
Szuka celu, choć widzi wyższość nad jej silność,
Nieobjęty żądaniem, tłumiący usilność,
Przecież się lotem wzmaga, a w zapędy płodna;
Poznaje przyszłą istność; czuje, czego godna.



SATYRA II.
pochwała wieku.

Lepiej teraz niż przedtem — Dlaczego? — bo lepiéj,
— To dowód oczywisty. — Świat się coraz krzepi.
Nabrał z laty rozumu, a im bardziej stary,
Tym dzielniej zeszły, co go szpeciły, przywary.
— Ale dlaczego lepiej — Dlatego, że byli