Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jątkowa... tak, pod każdym względem wyjątkowa dziewczyna. Subtelna, inteligentna, szlachetna. Jeżeli chłopak odziedziczy po niej bodaj część zalet... Dziecko jest zdrowe i podobno ładne...
— Widziałeś je?
— Tak, ale ja się na urodzie niemowląt nie znam. Zobaczysz je i zadecydujesz sama. Nie będę cię ani namawiał, ani tembardziej zmuszał. Zrobisz, jak zechcesz.
Tunka zapytała:
— Niemowlę?... Więc ile ma miesięcy?
— Kilka tygodni. A właściwie trudno określić, gdyż poród był przedwczesny — dodał Murek.
— Przepraszam cię za tę indagację — po chwili wahania odezwała się Tunka — ale powiedziałeś mówiąc o matce chłopca, „dziewczyna“. Czy to znaczy, że dziecko jest nieślubne?
Murek zmarszczył brwi:
— A robi ci to jakąkolwiek różnicę?
— Ależ bynajmniej. Poprostu chciałam wiedzieć. Jeżeli to tajemnica...
— Żadna tajemnica. Dziecko jest ślubne. Przekonasz się o tem z metryki, gdy będziemy załatwiali formalności związane z adoptacją. Oczywiście tylko w tym wypadku, gdy zaakceptujesz mój zamiar i mój wybór.
— Jak dotychczas, nie widzę powodu do sprzeciwu — odpowiedziała pojednawczo.
— Jestem ci za to wdzięczny.
— A kiedy będę mogła zobaczyć to dziecko?
— Jeżeli sobie życzysz, choćby jutro.
— Doskonale. O której pojedziemy? — ożywiła się Tunka, lecz Murek zapowiedział tonem bezapelacyjnym, że sam dziecko przywiezie.
Nie mógł przecie dopuścić do zetknięcia się Tunki z Lipczyńskimi.