Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nieprawda — zaprotestowała. — Zbyt wiele znamy przykładów, że zwyciężało. Weźmy chociażby męczeńską śmierć pierwszych chrześcijan. Czyż nie była zwycięstwem?
— Zwycięstwem w niebie! Na ziemi była śmiercią, czyli klęską.
— Nie dla nich, gdyż wierzyli w nowe istnienie.
— Od tej chwili będę szczęśliwa, powiedziała owca, gdy wilk ją dusił — zaśmiał się Murek.
— A jednak — upierała się Tunka — owca ta była naprawdę szczęśliwa. Napewno szczęśliwsza od wilka, jeżeli wilk był przeświadczony, że żyje złem, jeżeli obżerając się owczem mięsem, pomimo to wiedział, że będzie czuł wieczny głód, że nie zazna ani spokoju, ani radości.
— Wilkowi temu dałbym jedną radę, — po pauzie zaczął Murek.
— Jakaż to rada?
— Niech uwierzy. Niech uwierzy w swoje wilcze posłannictwo! Niech przekona samego siebie, że to szczęście być wilkiem. Niech nauczy się rozkoszować żywem mięsem owiec. Niech nauczy się pragnąć zła dla samego zła!...
Orkiestra przestała grać. Wracali do stolika.
— A czy można się tego nauczyć? — zapytała Tunka.
Spojrzał na nią i odpowiedział cicho:
— Nie wiem.
I po chwili dodał pospiesznie:
— Jeszcze nie wiem, ale wiem, że trzeba!
Przy stoliku pił dużo. Umyślnie. Gdy żegnał Czabanów, wsiadających do auta, był półprzytomny. Długo włóczył się pustemi ulicami, bez celu, byle tylko opóźnić powrót do domu. Przez stężały i głuchy mózg, zamulony mętnym osadem urywków myśli, wciąż jednak przebijała się ostra i jaskrawa świadomość popełnionej zdrady wobec Arletki.
— Powiem jej... Musi zrozumieć... — mruczał do siebie