Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Murek zrobił nieokreślony ruch ręką:
— Ależ, panno Tunko, jak mnie pani może posądzać, że dla mnie...
— O nic pana nie posądzam — przerwała — Wyjdę za pana, proszę pozwolić mi skończyć, z rozsądku. Bo przypuszczam, że z panem będzie mi dobrze. Nie oczekuję szczęścia. Wiem, że bez miłości szczęścia być nie może, a ja pana nigdy nie pokocham. Czy pan godzi się z tem?
— Oczywiście... Chociaż zostanie mi nadzieja, że z czasem — zaczął obłudnie.
— Nie, panie. Widzi pan, chcąc go uchronić od złudzeń i rozczarowań, muszę wyznać prawdę: kochałam, a może... i dotychczas kocham kogoś innego. Sądzę, że takie uczucia zjawiają się raz w życiu i nie powtarzają się nigdy. Ale to moja całkiem osobista sprawa, z którą nie zetknie się pan wcale w naszem pożyciu małżeńskiem. Człowieka tego niema i już przez to, już chociażby przez to, ma pan pewność, że harmonja naszego, tak zwanego ogniska domowego nie zostanie zakłócona.
Ponieważ zrobiła pauzę, przez grzeczność zapytał:
— On nie żyje?
— Tak, jakby nie żył — odpowiedziała po chwili wahania i zadrżały jej usta — Jest chory... Jest obłąkany. Niestety, beznadziejnie.
Odwróciła się i dodała:
— Proszę mi darować to „niestety“. Ale pan jest dość wyrozumiały i dość mnie pan zna, by wiedzieć, że w przeciwnym razie mogłabym wyjść tylko za tamtego. Przypuszczam zresztą, że domyśla się pan, o kim mówię.
— Tak, proszę pani.
— Lecz wracajmy do życia — powiedziała niecierpliwie — Otóż stoję na stanowisku, że zmuszona przez los do rezygnacyj ze szczęścia, mam prawo trzeźwo rozważyć czego od życia oczekuję. A rozsądek wskazał mi pana. Jest pan