Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przynosili wkłady i kaucje. Nie stopniały jeszcze śniegi, a już w ten sposób gotowy był sztab biur i służby, gdyż Czaban nie gardził kaucjami, które ziarnko do ziarnka, zebrały się w poważny kapitał.
Murek i Czaban codziennie jeździli do Medany i spędzali tam po kilka godzin w drewnianych barakach, gdzie prowizorycznie zainstalowano biuro. Gdy wracali pewnego dnia do Warszawy, Czaban powiedział:
— Nu, bracie, my z tobą dobraliśmy się w korcu maku, a?... Ani się spieramy, ani kłócimy, ani jeden drugiego nie chce wystrychnąć na dudka, czy podłożyć mu świnię. Że ty mi dobrze życzysz, to wiem, że ja ci jeszcze lepiej, ty wiesz. A?
— To jasne.
— Prawda? I jeżeli przypomnę ci teraz, że to ja cię namówiłem do tego, że ja cię wciągnąłem do interesów, że to dzięki mnie ty z biednego magika, czy to uczonego, zrobiłeś się bogaczem, to nie dlatego, byś mi dziękował. Ja tam podziękowania mam w nosie. Ale dlatego, byś wiedział, że jestem kontent z ciebie.
Murek wyciągnął rękę:
— Bardzo ci jestem wdzięczny. Tylko jedno zastrzeżenie: Nie jestem bogaczem. To, że na moje nazwisko zapisało się pakiet akcyj, to przecie fikcyjne. Akcje należą do ciebie.
Czaban klepnął go po ramieniu:
— Nie gadaj. Starczy na nas dwóch. Co twoje, to twoje. Pieniędzy nie wniosłeś, ale i praca nie pies. Tylko, widzisz, sęk w tem, że obaj my mamy cały interes w ręku tylko do tego czasu, póki będziemy trzymać ze sobą sztamę. Niech jeden z nas zechce zwąchać się z innymi akcjonarjuszami, to jest dla drugiego ferfał di klaczkies mit di gance pastrojkies.
— Zapewne — przyznał Murek. — To też nic nas nie