Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani! Każdemu łatwo rzucić na wiatr efektowne powiedzonko: dużo dałabym! Gdy jednak przyjdzie do dawania, okaże się, że owe „dużo“ to zupełne „nic“. Ja natomiast zbyt długo w takim klubie byłem naiwnym prostaczkiem. Aż mnie dżentelmeni ograbili, okradli i obdarli ze wszystkiego. I widzi pani, dlatego wolę być dzisiaj świadomym członkiem tego bractwa, niż jego ofiarą.
Panna Tunka spojrzała mu w oczy:
— A dobrze panu z tem?
— Co to znaczy, czy dobrze? — wybuchnął Murek. — Musi być dobrze. Pani stawia niedorzeczne pytania!
Zerwał się i ze złością odsunął krzesło, po chwili jednak opanował się:
— Przepraszam panią — bąknął — ale gdyby pani znała życie tak, jak pani ojciec, jak ja... Są rzeczy, nad któremi wogóle nie należy się zastanawiać. Nie wolno. Och, panno Tunko, panno Tunko! Nawet pani nie przypuszcza, ile goryczy wzburzyła pani we mnie.
Stanął przy oknie i umilkł.
— Nie zamierzałam sprawić panu przykrości — odezwała się.
— Ale jednak uważa mnie pani za... szuję. Mniejsza zresztą o epitet. Taki czy inny... To nie ma już znaczenia.
— Przecież sam pan twierdzi, że lepiej, że mądrzej, że trzeba wiedzieć w jakim się jest klubie.
— Tak, tak, ale...
— Ja zaś, niech pan mi wierzy, żadnych z tej świadomości nie wyciągam wniosków. Miał pan rację, że jestem taka, jak i reszta stowarzyszonych. Nie stać mnie na heroizm wyrzeczenia się, czy walki. Więc o cóż panu chodzi?... Pogodziłam się z tem wcześniej nim zrozumiałam, że się mogę z tem pogodzić.
Murek gryzł papierosa i milczał. Z przeraźliwą jasnością widział teraz, czem jest już nietylko dla siebie, lecz dla