Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

układanych przy nakryciach sztućców i donośny głos babci, komenderującej służbą.
— Otóż i pan Franciszek — tonem odkrycia powitał Murka gospodarz.
Murek nie lubił swego imienia, zwłaszcza w tym domu: lokaj Horzeńskich nazywał się tak samo.
Towarzystwo poruszyło się, panowie wstali, marszałkowa zapytała, czy pada deszcz, pani Horzeńska zauważyła, że już jest listopad, a zatem pora na przymrozki, stryj Salwator miał minę stropioną, a wreszcie uśmiechnął się, jakby usłyszał lekki dowcip.
Po dłuższej chwili Murek zauważył, że zbyt długo i niepotrzebnie manipuluje chusteczką w okolicy nosa, schował ją do kieszeni i usiadł na okrągłym pufie. Towarzystwo wróciło do przerwanej rozmowy o różnicy między etykietą hiszpańską, a rosyjską. Pan domu był znawcą tych rzeczy, Boczarski wtrącał gęsto uwagi, świadczące, że interesował się tem również.
W pokoju było prawie ciemno, gdyż lampkę na stole przysłonięto japońskim parawanikiem, płomień zaś na kominku raz po raz przygasał, leniwie pełgając po białej korze brzozowej i skręcając ją w rurki. Pani Horzeńska, niska pulchna brunetka w ciemnozielonej taftowej sukni, mocno ściśnięta gorsetem, siedziała sztywno, nie opierając się o fotel i tylko jej zielone oczy ustawicznym, niespokojnym ruchem zdradzały nadmierną nerwowość tej nieruchomej postaci. Na Murku pani Horzeńska zawsze robiła wrażenie osoby oczekującej czegoś z hamowaną niecierpliwością, opanowanej wewnętrzną gorączką, czującej się wszędzie i o każdej porze jakby tymczasowo, podróżnie, przypadkowo.
Jej mąż przy swoim olbrzymim wzroście i masywnym tułowiu, pomimo żywej zamaszystej gestykulacji, wyglądał osiadle i niewzruszenie. Cienie jego rąk kładły się poza nim