Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Leonard słuchał tych oskarżeń z niezmąconym spokojem. Gdy Marek d’Oggione schwycił łuk, aby strzelać do napastników, Mistrz mu zabronił.
Padłem mu do nóg, błagałem, żeby mi powiedział, czy te oskarżenia są prawdziwe. Świadczę się Bogiem, że byłbym mu uwierzył na słowo, ale on milczał.
Mały Jacopo, z narażeniem własnego życia, przecisnął się przez tłum i przebiegłszy parę ulic, spotkał żołnierzy; przyprowadził ich na odsiecz w chwili właśnie, gdy drzwi pękały pod naporem tłumu. Żołnierze wpadli z tyłu na napastników i rozproszyli ich w jednej chwili. Jacopo został raniony kamieniem w głowę, ale cieszy się, że uratował Mistrza.


∗             ∗

Nie mogę już żyć dłużej w rozterce, nie mogę już patrzeć na twarz Antychrysta, przezierającą przez Chrystusowe oblicze. Panie, czemu mnie opuszczasz. Trzeba uciekać, i to bezzwłocznie!..


∗             ∗

Dziś wstałem w nocy, zrobiłem zawiniątko z mojej odzieży, wziąłem kij podróżny, poomacku zeszedłem do pracowni i położyłem na stole trzydzieści dukatów, które jestem winien mistrzowi za ostatnie półrocze mojej nauki. Otrzymałem te pieniądze za sygnet ze szmaragdem, ostatnią pamiątkę po mojej matce. Nie żegnając się z nikim, bo wszyscy spali, opuściłem na zawsze dom Leonarda.


∗             ∗

Fra Benedetto mówił mi, że od chwili, gdym go opuścił, co nocy modlił się za mnie i miał widzenie, że Bóg wprowadzi mnie znowu na dobrą drogę.
Fra Benedetto jedzie do Florencyi w odwiedziny do swego chorego brata, Dominikanina z klasztoru św. Marka, w którym Girolamo Savanarola jest przeorem.


∗             ∗