Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odnalazł zeszyt pożółkły ze starości, zatytułowany „Ptaki“ i począł go odczytywać. W ostatnich latach już nie rysował planów maszyny latającej, ale myślał o niej bez ustanku. Postanowił spróbować jeszcze raz ostatni. Zabrał się do roboty z gorączkowym pospiechem, jak do każdego nowego dzieła, nie myśląc o śmierci, zwalczając chorobę, zapominając o śnie i pożywieniu. Całe noce trawił nad rysunkami i obliczeniami.
Tak minął tydzień. Francesco nie odstępował mistrza, śledząc niespokojnie jego twarz, ożywioną rozpaczliwym wysiłkiem i gorączkową żądzą dopięcia celu. Pewnego dnia, po trzech nocach bezsennych, ogarnęło go niezwalczone znużenie. Usnął na krześle, przy wygasłem ognisku.


Świtało już, jaskółka zaczynała świegotać. Leonard, z piórem w ręku, siedział nachylony nad papierami. Nagle głowa mu opadła, z ust wydobył się słaby okrzyk; starzec z całych sił oparł się o stół przewrócił go i runął na ziemię. Francesco, obudzony znienacka, w pierwszej chwili nie rozumiał, co się stało. Zawołał służącego. Podnieśli mistrza i położyli go w łóżku.
Był to drugi atak paralityczny.
Chory leżał przez kilka dni bez przytomności, wysnuwając dalej w gorączce swoje obliczenia matematyczne. Zaledwie oprzytomniał, prosił o rysunki maszyny. Napróżno Francesco błagał go, aby to odłożył do zupełnego wyzdrowienia, Leonard nie chciał słuchać. Wziął zeszyt i schował go pod poduszkę.
Wracał do zdrowia bardzo powoli, nie mógł jeszcze wstawać z łóżka. Melzi nie odstępował go na chwilę, drzemał przy nim w fotelu
Pewnej nocy, obudziwszy się po krótkim śnie, spostrzegł, że niema Leonarda na łóżku. Z sercem, ściśnionem trwogą, zbiegł do pracowni i przez uchylone drzwi zobaczył mistrza, siedzącego przy stole, z głową opartą na dłoni. Nagle starzec chwycił pióro i jął przekreślać kartki, zapełnione cyframi. Odwrócił się, zobaczył ucznia, chciał wstać.
Franciszek podbiegł, aby go podtrzymać.