Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czemże cię mogę poczęstować? Nie jadasz mięsa, ale zjesz może jarzyn i owoców.
— Dziękuję, Sire. Chciałbym powiedzieć parę słów Waszej Królewskiej Mości.
Monarcha spojrzał na niego badawczo.
— Co ci jest? — zapytał — czyś nie chory?
Odprowadził go na bok i wskazując mu siostrę, rzekł:
— Możesz przy niej mówić swobodnie.
— Mam nadzieję, że Jej Książęca mość zechce się za mną wstawić do króla — odparł Leonard z głębokim ukłonem.
— Mów — rzekł Franciszek — zrobię co tylko w mej mocy.
— Chodzi o ten obraz, Sire, o portret monny Lizy.
— Co? Jeszcze? Dlaczego nie wymieniłeś mi ceny odrazu? Sądziłem, że jesteś zadowolony.
— Nie o pieniądze mi chodzi, Sire.
— A o cóż?
Wobec uprzejmego, lecz obojętnego spojrzenia króla, artysta czuł znowu, że nie będzie mógł mówić o Giocondzie.
Sire — zaczął, opanowując nieśmiałość — niech Wasza Królewska Mość ulituje się nademną i zostawi mi ten obraz... już niedługo, do mojej śmierci. Potem zabierzecie go, Sire. Ja nie potrzebuję pieniędzy.
Umilkł, nie mógł zdobyć się ani na jedno słowo więcej; z rozpaczliwą prośbą w oczach patrzał na księżnę.
Król zmarszczył brwi i ramionami wzruszył.
Sire — wstawiła się Małgorzata za artystą — bądźcie wspaniałomyślni, wysłuchajcie prośby mistrza Leonarda. On na to zasłużył.
— Więc i wy pani Małgorzato stajecie po jego stronie? Ależ to spisek!
Położyła rękę na ramieniu brata i szepnęła mu na ucho:
— Jakto, nie widzisz? On ją kocha jeszcze!
— Wszak już umarła!
— Czyż nie można kochać umarłych? Wszak mówiłeś sam, że wygląda jak żywa na portrecie. Nie martw tego starca, nie pozbawiaj go ostatniej pociechy.