Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Latają na skrzydłach
Krrroa, Krrroa!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Leonard chciał uciekać, wołać o pomoc, ale nie mógł ruszyć się. Stał, osłupiały z przerażenia, między swymi dwoma uczniami — wisielcem i obłąkanym...


W kilka dni potem, zbierając papiery Giovanna, mistrz znalazł jego dziennik i odczytał go uważnie. Na ostatniej stronicy, pod datą samobójstwa, były skreślone słowa:
„Kassandra, Biała Dyablica... widzę ją wszędzie... zawsze... Bądź przeklęta... Chrystus i Antychryst to jedno... Lepiej śmierć... Oddaję ducha w Twe ręce, o Panie. Litości... Miłosierdzia!..“

III.

Po śmierci Giovanna pobyt w Rzynie stał się Leonardowi nieznośnym. Niepokój, wyczekiwanie, bezczynność doprowadziły go do najwyższego rozstroju. Czuł nawet wstręt do ulubionych niegdyś zajęć, nużyło go malarstwo, książki; — nie mógł usiedzieć w domu sam na sam z Zoroastrem i z widmem Giovanna. Odwiedzał często ambasadora francuskiego, który był w korespondencyi z Machiavelem i opowiadał o nim malarzowi.
Biedny Niccolo nie miał szczęścia; wszystkie jego przedsięwzięcia chybiały, wszędzie towarzyszyło mu niepowodzenie. W listach swych skarżył się na wszystko i na wszystkich.
Odczytując je, Leonard widział wspólność losów własnych z losami tego niepospolitego człowieka i przypominał sobie jego słowa: że do końca życia będę bez dachu, bez chleba, bo „na świecie jest miejsce tylko dla plebsu“.
— Istotnie Leonard był zapoznany w Rzymie, tak, jak Machiavel we Florencyi i tak samo, jak on, miał poczucie swego geniuszu, a zarazem swej niemocy.