Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kobieta brzemienna, o bladej, wynędzniałej twarzy, padła na kolana i wybuchając płaczem, wołała:
— Przybywaj, Chryste Panie. Amen! Amen! Amen!

VIII.

Giovanni wpatrywał się w obraz już oświetlony blaskiem ognia, lecz jeszcze cały — było to dzieło Leonarda da Vinci.
Nad wodami górskiego jeziora stała Leda; olbrzymi łabędź spowijał ją w swe rozpostarte skrzydła i rzucał w przestrzeń tryumfalny okrzyk miłości; u stóp Ledy, wśród trawy, kwiliły nowonarodzone bliźnięta, Kastor i Poluks, świeżo wyklute z olbrzymiego jaja. Cudnie piękna Leda przyglądała się swoim dzieciom i obejmowała za szyję łabędzia z uśmiechem wstydliwym i namiętnym.
Giovanni widział, jak płomienie liżą jej stopy, jak coraz śmielej ogarniają jej nagie ciało, patrzał na to, a serce ściskało mu się żalem.
Zakonnicy postawili na placu czarny krzyż, dzieci, trzymając się za ręce stanęły trzema rzędami, na cześć Trójcy Świętej, i poczęły krążyć dokoła krzyża naprzód powoli, potem coraz szybciej, wreszcie wpadły w wir szalony. Porwał on i starszych; rzucili się w pląsy: kobiety, mężowie dojrzali a nawet starcy.
W blasku płomieni cudne ciało Ledy zdawało się dyszeć rozkoszą. Giovanni drżał, jak liść. Wreszcie zapalił się dyabeł, napchany kłakami, prochem i siarką; wnętrzności wybuchnęły z przerażającym łoskotem. Potwór zachwiał się, nachylił i runął w płomienie.
I znowu zagrały trąby i cymbały, i znowu odezwały się dzwony.
Tłum wył z radości, jak gdyby Szatan we własnej osobie zginął na tym stosie wraz z całą nędzą tego świata.
Giovanni ukrył twarz w dłoniach i chciał uciekać, ale jakaś ręka spoczęła na jego ramieniu. Odwrócił się i znalazł się oko w oko ze spokojnym, pogodnym Mistrzem.
Leonard wziął go za rękę i wyprowadził z tłumu.