Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nóża kolumny, nie spuszczając oczu z posągu, oparł twarz o zimny marmur i, czując napływający mu do duszy spokój, zasnął.
Ale i we śnie odczuwał jej obecność.
Zstępowała ku niemu coraz bliżej a bliżej. Czarowne białe ramiona objęły mu szyję, i chłopiec z uśmiechem poddawał się tym beznamiętnym pieszczotom, od których aż do głębi serca przejmował go chłód marmuru. Te święte objęcia niczem nie przypominały ognistych i odurzających uścisków Amaryllidy. Dusza Juliana wyzwalała się z miłości ziemskiej. Wstępując w sfery wiecznego spokoju, podobnego do nocy ambrozyjskiej Homera, do słodkiego odpocznienia śmierci.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy się obudził, noc już była. W niezasłonionym czworokącie nieba błyszczały gwiazdy. Sierp księżyca rzucał srebrne światło na głowę Afrodyty.
Julian podniósł się. Olimpiodor snadź zachodził do świątyni, ale nie zauważył chłopca, albo też nie chciał go budzić, gdyż obecnie na trójnogu bronzowym żarzyły się świeże węgle i wiotka smuga wonnego dymu unosiła się ku obliczu bogini.
Julian z uśmiechem zbliżył się, wyjął ze stojącej pod trójnogiem czary chryzolitowej parę gałek żywicznych i rzucił je na węgle. Wzbił się gęściejszy słup dymu i różowy odblask ognia, zlany z poświatą księżyca, rozniecił niby lekki rumieniec życia na twarzy bogini.
Jakby czysta Afrodyta — Urania schodziła z gwiazd na ziemię.
Julian ukląkł i całował stopy posągu, szepcząc:
— Afrodyto, Afrodyto! Wieczną ślubuję ci miłość!
I łzy gorące padały na zimne, marmurowe stopy bogini.