Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cesarz nie słyszał, albo nie rozumiał ostatnich słów zwiastuna; ale oblicze znieruchomiało mu dziwnie. Skinieniem oddalił wszystkich. Tylko Euzebiusz pozostał przy nim na rozmowie.
Po kwadransie Konstancyusz kazał się wieść do sypialni i uczynił parę kroków. Nagle cichy okrzyk wyrwał mu się z piersi, podniósł obie ręce ku tyłowi głowy, jak gdyby tam uczuł ból gwałtowny, i zachwiał się. Podtrzymali go dworzanie.
Cesarz nie stracił przytomności. Z wyrazu twarzy, z poruszeń, z żył nabrzmiałych na czole, widać było, że czynił niewymowne wysiłki, aby przemówić. Nareszcie wyjąkał zwolna, wyraz po wyrazie, niby z gardła ściśniętego arkanem:
— Chcę... mówić... ale... nie mogę...
To były jego ostatnie słowa. Stracił mowę, paraliż poraził mu całą prawą połowę ciała — jedna ręka i noga zwisły bezwładnie.
Zaniesiono go na łoże.
Oczy błyszczały mu wciąż trwogą i natężeniem myśli. Usiłował coś powiedzieć, jakiś ważny rozkaz wydać zapewne, a z ust wychodziły jedynie dźwięki stłumione, podobne do słabego ryku. Nikt nie rozumiał, czego mógł pragnąć chory, który po kolei wlepiał we wszystkich obecnych jasne swoje spojrzenie. Eunuchowie, dworzanie, dowódcy wojskowi, niewolnicy, wszyscy tłoczyli się przy konającym, pragnąc mu się raz ostatni przysłużyć i nie wiedząc, jak to uczynić.
Chwilami w rozumnem i przenikliwem wejrzeniu jego dawał się czytać gniew, a ryk stawał się chrapliwym...
Wreszcie Euzebiusz domyślił się, żeby mu przynieść tabliczki woskowe. Na ich widok cesarz oczyma wyraził radość i niezręcznie, jak dziecko, chwycił w dłoń styl