Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sarskiego manifestu; obok nich bochenek chleba i flaszka wina.
Po bladem niebie przemknął bladawy przebłysk słońca, a najeżone ostrza zaiskrzyły się na kształt stalowych igieł, na szarem tle granitowego postumentu zamajaczył też rdzawą zielenią bronzowy posąg i ożył na chwilę straszliwem jakiemś życiem wizerunek człowieczy.
— Z nim, czy przeciw niemu? pomyślał znów Golicyn, tak samo jak w czasie powodzi. Co znaczy ten gest prawicy, wyciągniętej nad wzburzoną falą ludzką, jak wpierw nad spiętrzoną falą spienionych wód. Wtedy zatrzymał powódź, czy zahamuje ją i teraz? Czy może oszalały rumak skoczy w otchłań, wraz z oszalałym jeźdzcem?
Wróciwszy w środek czworoboku, przekonał się Golicyn, że gwardya konna gotuje się do ataku na powstańców, a tymczasem Rylejew przepadł, Trubecki się nie pokazał i nie było wogóle żadnej komendy.
— Trzeba wybrać nowego dyktatora, mówili jedni.
— Ale kogo — z niską rangą, bez znanego nazwiska, nikt się nie poważy; troszczyli się inni.
— Oboleński! wyście najstarsi rangą, bierzcie dowództwo.
— Nie panowie! darujcie! wszystko co chcecie tylko tego na siebie nie wezmę.
— Cóż będzie? Patrzcie wszak za chwilę zaatakują nas.
Dwa szwadrony jazdy wystąpiły właśnie z po za ogrodzenia Isakowskiej, i stawiały się w szyk bojowy, tyłem do domu Łobanowa.