Przejdź do zawartości

Strona:Czerwony kogut.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

— A co za korzyść z tego?
— Ty znowu po dawnemu. Dziś porwałeś się na ojca... a przecież obiecałeś...
— Głupi byłem, to przyobiecałem...
— Cóż ty... — nagle urwała. Czuła, że tak przemawiając do niego, nic nie wskóra.
— Widzisz, Janeczku, ty taki dobry byłeś dla mnie ostatnimi czasy, nie wymyślałeś, nie kłóciłeś się z nikim...
— Na co te głupstwa pleciesz?
— To nie głupstwa, Janeczku, nie. Ojciec powiadał, że oskarży ciebie przed policyą za odgrażanie się.
— Przed policyą! — zdziwił się Klimka.
— Przecież odgrażałeś się przy ludziach, że albo zabijesz go, albo spalisz?
— Odgrażałem się i zrobię — stanowczo odpowiedział Klimka.
Magdzia milczała chwilkę.
— Poco wczoraj Żydowin jeździł z tobą na paszę? — zapytała nagle.
Klimka wytrzeszczył oczy.
— Czego wy wszyscy chcecie ode mnie! — zawołał. — Przyczepili się, jak pijawki, i ssą. Dajcie mi już raz święty spokój!
— Nie gniewaj się, Janeczku, ja ci przecież dobrze życzę: chciałam powiedzieć tobie, że