Przejdź do zawartości

Strona:Czerwony kogut.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   204   —

dział... co będziesz, bracie, chciał, to zrobisz! Ludzie powiadają, gadają, chodzą pogłoski, że ty, bracie... kradniesz trochę. Mnie to nic nie obchodzi; ja, chociaż i widzę, to... et... dwór dworem był i pozostanie! ha, ha, ha!... Biednemu człowiekowi nie nowina: jeżeli trochę nie urwiesz, duszy i ciała nie nasycisz!
— Odczep się! — niecierpliwie przerwał mu Jakób.
— Cicho, cicho! patrzcie! ja jem u radzę, a on... aj, aj, czy ty czasem nie z pańskiego rodu? A? No cicho! ja chcę właśnie powiedzieć: co masz, schowaj, bo mają zamiar zrobić u ciebie rewizyę. W zeszłą noc niewiadomo kto włamał się do Szyłeikowej komory, mięso wykradł. Wszyscy mówią, że nikt inny, tylko ty, bracie!
Jakób zbladł, jak płótno.
— Ja, ja? Co ja mam? jaki mój dobytek? Oto całe moje bogactwo! — wskazał na psa. — Czego oni chcą? czego chcą ode mnie?! Wszystko wzięli, wszystko wydarli. A! nienasyceni! Przeszkadza im to, że dobre imię jeszcze mi pozostało! Jezu! Jezu!
— Cicho, bracie, cicho! — uspokajał pijak, oglądając się — mnie nie oszukasz!... Rozumiesz, że koń konia za darmo nie gryzie... Król podarunków dawno umarł... Ja, słowem... powie-