Przejdź do zawartości

Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starych handlarzy, głupich chłopów, sfanatyzowanych popów, rozwścieczonych kobiet i tym podobnych nędznych kreatur? Z drugiej strony ciągłe niepokoje i niebezpieczeństwa są wielkie, gdyż ludzie ci nie dają człowiekowi spokoju, nie zważają na reguły wojenne i czynią najrozpaczliwsze wysiłki, aby szkodzić w najprzeróżniejszy sposób.
Miałem świadomość tego, jak wstrętnem jest zadaniem prowadzić wojnę z taką pstrą i zajadłą hołotą, która stała w ogrodzie klasztoru dokoła ogni. My żołnierze nie troszczymy się wcale o polityczne rozważania, ale na tej wojnie w Hiszpanji zdawało się już od samego początku ciężyć jakieś przekleństwo.
W owej chwili jednak nie miałem czasu zastanawiać się nad takiemi rzeczami.
Jak już zauważyłem poprzednio, nie było trudnem dostać się do ogrodu, ale dostać się do klasztoru było bardzo trudno.
Zacząłem się z początku przechadzać po ogrodzie i spostrzegłem wkrótce wielkie pomalowane okno, które z pewnością musiało należeć do kaplicy. Wiedziałem od Huberta, iż cela przeoryszy, w której znajdował się proch, była blisko kaplicy i że lont przez otwór w ścianie przeciągnięty był do celi sąsiedniej. W każdym razie musiałem się dostać do klasztoru.
U wejścia stała warta. Jakże przejdę obok niej, aby mnie nie zatrzymała? Nagle rozjaśniło mi się w głowie, jak sobie począć należy.
W ogrodzie znajdowała się studnia, a obok niej stało kilka próżnych wiader. Człowieka, który w każdej ręce trzyma wiadro wody, nie pytają, czego chce. Wartownik otworzył drzwi i przepuścił mnie.
Znalazłem się w długim kurytarzu z kamienną posadzką, a tliły się w nim latarnie; po jednej stronie