Przejdź do zawartości

Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do potomności, niktby go nie zapomniał. Moi nowi towarzysze broni, a tak samo i starzy przy zetknięciu się opowiadaliby sobie z czcią i miłością o rotmistrzu, który dokonał tylu czynów bohaterskich i zginął taką chwalebną śmiercią.
— Panie generale — rzekł marszałek do Razouta — wyłuszcz pan całą sprawę.
Oficer inżynierji powstał. Z kompasem w ręku wyprowadził mnie do drzwi i pokazał ten szary mur, który wysterczał wśród gruzów domów.
— To obecna linja obronna nieprzyjacielska — rzekł. — Są to mury starego klasztoru Madonny. Jeżeli go zdobędziemy, miasto poddać się musi. Ale pozakładali wszędzie miny podziemne, a mury są tak grube, że byłoby dla artylerji niesłychanie ciężką pracą zrobienie w nich wyłomu. Przypadkowo dowiedzieliśmy się, że nieprzyjaciel w jednej z najniższych piwnic umieścił znaczny zapas prochu. Gdyby nam się udało spowodować tam wybuch, mielibyśmy wolne przejście.
— Jak to zrobić? — zapytałem.
— Zaraz to panu wyjaśnię. W mieście znajduje się agent francuski nazwiskiem Hubert. Ten dzielny człowiek utrzymuje z nami stałe stosunki i przyrzekł nam, że magazyn ten wysadzi w powietrze. Ma się to stać nad ranem, a od dwóch dni czeka oddział szturmowy tysiąca grenadjerów, aby powstał wyłom. Dotychczas wybuch nie nastąpił, a od Huberta nie posiadamy żadnych wiadomości. Chodzi o to, aby się dowiedzieć, co się z nim stało.
— Życzysz pan sobie zatem, abym się rozejrzał i odszukał go?
— Zupełnie słusznie. Chory, ranny, czy nie żyje? Czy mamy czekać na niego, czy też mamy się starać o zajęcie miasta inną drogą? Tej sprawy nie możemy rozstrzygnąć, dopóki nie będziemy mieli pewności,