Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w świetle księżyca swe białe zęby. Odpowiedziałem mu:[1]
— Jeden leży tam, sire, a drugi w chacie robotników w kamieniołomie.
— Skończyło się zatem z braćmi w Ajaccio! — zawołał, a po chwili dodał, jakby mówił sam do siebie: — Cień ten już na zawsze przestał mnie ścigać!
Pochylił się ku mnie i kładąc mi rękę na ramieniu, rzekł:
— To było dzielnie z twej strony, mój przyjacielu. Przyniosłeś zaszczyt swej sławie!
Teraz dopiero, gdy poczułem jego małą żylastą rękę na mojem ramieniu, nabrałem przekonania, że przede mną stoi cesarz sam, a nie jego duch.
Przeczuł widocznie, co za myśli plączą mi się po głowie, gdyż na twarzy jego zawitał znowu uśmiech.
— Nie, nie, mój Gerardzie, nie jestem upiorem. Nie widziałeś, kogo zabito. Chodź ze mną!
Odwrócił się i podszedł do buku. Leżały tam jeszcze martwe ciała, a obok nich stało dwóch mężczyzn. Gdy się zbliżyliśmy, poznałem po turbanach mameluków Rustana i Mustafę, służących cesarza. Napoleon pochylił się nad postacią w szarym płaszczu, odsunął kaptur, który zasłaniał twarz i oto... ukazała się twarz wcale do cesarskiej niepodobna.
— Widzisz tutaj wiernego sługę, który poświęcił życie swe, za życie swego pana — rzekł cesarz. — Przyznasz sam, iż jest podobny do mnie z postaci i postawy.
Teraz radość z powodu rozwiązania zagadki pozbawiła mnie prawie zmysłów, a miałem wielką ochotę ująć cesarza w ramiona i uścisnąć go serdecznie. Widocznie odgadł mój zamiar, gdyż cofnął się krok wstecz i zapytał:

— Jesteś ranny?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zbędnie powtórzona część treści z poprzedniej strony.