Przejdź do zawartości

Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tarzynie pomagała, wziąwszy kapelusz na głowę, ozwała się do staruszki:
— Wyjdę jeszcze na miasto, przejść się trochę, a może wstąpię do kościoła, ale nie na długo, bo wieczerza już prawie gotowa.
— A czekać nie mamy na kogo, westchnęła biedna matka i spuściła głowę, by ukryć łzy, do oczu napływające. Nie baw jednak długo, moja droga, bo tak dziś mi tęskno i smutno, że miejsca sobie znaleźć nie mogę.
— To może zostać, może nie odchodzić?
— Eh, nie; skoro masz chęć, to przejdź się, wiem, że i tobie ulgi i pociechy trzeba. Proszę cię tylko nie baw długo.
Za chwilę Krystyna biegła ulicą, a biegła nie gdzieindziej jak do kościoła, bo gdzież jak nie tam szukać miała uspokojenia i męstwa w razie nowego ciosu? W ciszy wieczornej modlić się tak błogo, to też ani spostrzegła, że już godzinę była poza domem, a tam przecie na nią czekają. Wyszła pośpiesznie i z pewnym wyrzutem sumienia, ale jakoś dziwnie swobodna i pokrzepiona na duchu. Ulice opustoszały, ścichły, po domach za to gwarniej i ludniej było i tylko czekać, jak wesoła ozwie się kolęda i pod strop niebieski popłynie. Krystyna w sercu, w myśli swej słyszy tę kolędę radosną i radaby ją śpiewać wraz z innymi, śpiewać z samemi aniołami, tak jakoś dziwnie jej uroczyście i błogo.
— Wybacz, Katarzyno, żem się spóźniła. Za długo z wilją czekacie, ale...
— To nic, niech się panienka rozbiera, prędko, pręciuchno, a wszystko będzie dobrze.
Odpowiedziała na to uśmiechem, ale stara też się śmieje i jakiś filuterny wyraz ma w twarzy. Zrzuciła