Przejdź do zawartości

Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzcie, że to już ostatnie wasze widzenie, że ją na zawsze pożegnać musicie. Wasza matka i wasze sieroty zginą tu, jak wy tam zginiecie, kiedyście się uparli przy swojem.
Krasnodębski zbladł, ale siłą woli opanował wzruszenie, by go swym katom nie pokazać. Chwiejnym krokiem wyszedł za żołnierzem, który go do jego celi wprowadził. Ledwie stanął u progu, okrzyk zdumienia wydobył się z jego piersi. Ujrzał Bileckiego, to nic, ale Krystyna tu? u niego? i to pod mianem narzeczonej? Zawahał się, jakby przestraszył, a ból dotkliwszy, niż ten przed chwilą szarpał mu piersi. Bilecki podszedł i chwycił go w ramiona.
— Nareszcie po tylu, tylu staraniach doczekaliśmy chwili widzenia się z tobą! Ach, cośmy wycierpieli oboje! Ale ty nic nie wiesz. Krystyna niech sama ci powie.
Krystyna ręce do niego wyciągnęła.
— Przyjacielu, bracie, czy chcesz bym kiedyś żoną twą została? czy nie cofasz tego, coś mi przed miesiącem powiedział?
— Pani, co to ma znaczyć?
— To, że chylę przed tobą głowę jak przed męczennikiem, że kocham cię za twe szlachetne czyny i za stałość w wierze, od której odwieść cię chciano, że chcę ci osłodzić bóle cierpienia zapewnieniem, iż pragnę zostać twą żoną i dozgonną życia twego towarzyszką.
— Aniołem jesteś, ale nadaremna twa ofiara, ja jej ani przyjąć, ani z niej skorzystać nie mogę. Zakrył twarz rękami i głośnem łkaniem wybuchnął. Bilecki poprowadził go na tapczan, usadził, uściskał, czekając aż przejdzie ten wybuch rozpaczy. Krystyna przyklękła przy nim i głowę wsparła na jego ramieniu.