Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiż mię straszny zawód spotyka! Prysły złote sny o szczęściu, życie dla mnie urok straciło. Ale czy to ostatnie pani słowo? Czy nie zostawia mi pani żadnej nadziei, że może kiedyś sczasem zmieni się jej przekonanie, pozna, że lepiej iść przez życie z kimś bliskim, oddanym sobie, kochającym, u kogo można mieć pewną obronę, z kim radość swą czy smutek podzielić?... Milczy pani, a więc już wszystko skończone, gmach marzeń moich rozpadł się w ruiny, a biedne moje sieroty nigdy już matki mieć nie będą.
— Panie Stefanie, nie bierz pan tego tak tragicznie. To, co dziś się panu zbyt ciężkiem wydaje, do większego może w przyszłości szczęścia drogę toruje. Godzien pan jesteś serca kobiety szlachetnej i taką spotkasz z pewnością, bo jeszcze w świecie znajdą się istoty, co cię potrafią ocenić i zadowolnić.
— Szukać ich nawet nie będę. Po za panią nikogo mieć nie chcę. Pozostaje mi tylko praca i cierpienie, to widać jedynie dla mnie przeznaczone. Niech się dzieje wola Boża.
Krystyna blada ze spuszczonemi oczyma, milczała chwilę, wreszcie rękę do niego wyciągnęła.
— Proszę pana na wszystko, co mu najdroższe, racz mnie zrozumieć, nie chciałam mu zrobić przykrości, ani zerwać łączącej nas przyjaźni. Nie oddam ręki mej nikomu, o tem się pan z czasem przekona, a że jej panu oddać nie mogę, cóżem temu winna. Ufam mimo wszystko, ufam, że pan mi życzliwym zostanie i że się spotykać będziemy.
— Przyjaźni mej dla pani nigdy nie odwołam, ale spotykanie się nasze za niemożliwe uważam. Po co rozjątrzać ranę, której zagoić niepodobna? Żegnam panią.