Przejdź do zawartości

Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Koło wsi trzeba ostrożnie, bo strażnicy się kręcą, w polu nam będzie bezpieczniej, mówiła szeptem, bacznie się rozglądając.
Nie spotkawszy nikogo, dotarły do lasu i brzegiem dalej się posuwały. Krystyna w myśli odtwarzała sobie obraz pierwszych chrześcijan po nocy, ukradkiem dążących do katakumb na nabożeństwo. Doznawała podobnego wrażenia, jakiego oni musieli doznawać, gdy przed okiem wrogów starali się ukryć swe ślady. Za co ich czekało męczeństwo? Za wyznawanie wiary jedynie prawdziwej i świętej. A dziś czy nie to samo? Co winni im ci ludzie, że im nie dadzą czcić Boga w religji, w której się urodzili i którą całem sercem kochają?...
Takiemi zajęta myślami, ze czcią i współczuciem spojrzała na gromadkę ludzi, skupioną w najskrytszym zakątku młyna. Dwie kobiety z niemowlętami na ręku i troje chorych wynędzniałych i drżących od zimna — to było na razie całe zgromadzenie. Wkrótce przybył i proboszcz w towarzystwie Krasnodębskiego i dwóch jeszcze krzepkich chłopów, którzy wysunęli jakiś stolik i nakryli go białym obrusem. Zapalono dwie cienkie gromnice, na środku stanął mały krucyfiks i zrobił się ołtarz, przed którym wszyscy uklękli w pokorze, gdy kapłan Ciało Pańskie na nim złożył. Krystyna o słupek jakiś oparta pozostała nieruchoma, podczas gdy ksiądz przygotowywał chorych do przyjęcia świętych tajemnic, jednał z Bogiem i na skruszone ich dusze wylewał strumień łaski sakramentalnej. Modliła się za nich, modlić chciała gorąco, ale jakoś nie mogła. Oczyma wodziła po tej starej ruderze, co w tej chwili w kaplicę się zamieniła, po mrokiem osnutych dalszych zakątkach, gdzie zdało się jej, że jakieś widma się snuły.