Przejdź do zawartości

Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiego. Wpatrzony w piękną pannę, wsłuchany w miły dźwięk jej głosu, chciwie chwytał każde słowo pieśni i choć, zda się, nic w niej nie było, zrozumiał myśl ukrytą i odczuł jak nikt inny.
W tej chwili pani Bilecka prosiła gości na kolację. Podsunął się szybko i podał rękę Krystynie. Przeszli do jadalnego pokoju, nie rzekłszy do siebie ani słówka. Dopiero przy stole pan Stefan zawiązał rozmowę, zaczynając od podziękowania za tak piękny śpiew, a zwłaszcza za ostatnią piosenkę.
— Tęsknią nasze serca do chwili swobody, do szerszego oddechu, mówił z cicha, nad jej krzesłem się pochylając, a tego jak niema, tak niema. Ucisk prześladowania sroży się bez przerwy i krwi męczeńskiej tyle już wytoczono na nieszczęsnej ziemi chełmskiej.
— Straszne to nad wyraz i bolesne, westchnęła Krystyna. Gdy o tem w Krakowie mówiono, myślałam nieraz, że chyba wieści przesadzone, a teraz widzę, że były tylko słabym odgłosem tego, co się tu słyszy i spotyka. Biedni unici, ale i my katolicy, czyż nie jesteśmy uciśnieni? skrępowani we wszystkich pragnieniach i poczynaniach? Oh, jak tu duszno, jak ciężko żyć, że mimowoli skarga się z ust wyrywa.
— I może radaby pani wrócić do szczęśliwszego od Kongresówki Krakowa?
— Nie; zwłaszcza teraz, gdy często z niedolą drugich zetknąć się wypada, nie chcę być szczęśliwą, gdy inni cierpią i nie mam większego pragnienia nad to, by choć czasem komuś dolę osłodzić, słowem pociechy wzmocnić.
— Szlachetne, przezacne pragnienie, ale i tego nawet tu mieć niewolno. Tu nawet zwykły objaw litości dla cierpiących i męczonych za zbrodnię jest poczytany.