Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moje przeszły w łkanie. January i ja byliśmy sami tylko w bawialni. Diana ćwiczyła się w muzyce w saloniku. Marja pracowała w ogródku, gdyż dzień był piękny, majowy, jasny, słoneczny, lekko wietrzny. Towarzysz mój nie okazał zdziwienia na widok mojego wzruszenia, ani też nie zapytał mnie o powód; powiedział tylko:
— Poczekam kilka minut, Joanno, aż się uspokoisz.
Gdy ja jak najspieszniej opanowywałam ten szloch, on siedział cicho i cierpliwie, oparty o stół, i patrzył na mnie jak lekarz, obserwujący okiem uczonego spodziewany i zupełnie zrozumiały przejaw choroby pacjenta. Zdusiwszy łkanie, otarłszy oczy i bąknąwszy coś o tem, że niezupełnie dobrze czuję się dziś rano, powróciłam do czytania. Udało mi się je dokończyć. January odłożył moje książki i swoje, zamknął sekretarzyk i powiedział:
— A teraz, Joanno, pójdziesz na przechadzkę, i to ze mną.
— Zawołam Dianę i Marję.
— Nie; mnie dziś rano tylko jednej towarzyszki potrzeba, a mianowicie ciebie. Ubierz się, wyjdź kuchennemi drzwiami, idź wgórę przez dolinę: ja ciebie za chwilę dogonię.
Nie znam nic pośredniego; nigdy w życiu nie znałam pośredniej drogi w stosunkach ze stanowczemi, twardemi charakterami, przeciwnemi mojemu, — pomiędzy absolutną uległością a zdecydowanym buntem. Zawsze wiernie pilnowałam drogi uległości, dopóki z wulkaniczną nieledwie gwałtownością nie przerzucałam się w drugą ostateczność. Ponieważ w tych okolicznościach i w obecnym nastroju nic mnie nie skłaniało do buntu, więc zastosowałam się posłusznie do wskazówek Januarego i w dziesięć minut później kroczyłam obok niego dziką ścieżką wijącą się wśród doliny.
Wietrzyk powiewał z zachodu; płynął od wzgórz, niosąc słodką woń kwietnych łąk; niebo było jasne, błękitne; potok wzdłuż wąwozu, zasilony wiosennemi deszczami, płynął obfity i czysty, zapożyczając złotych połysków od słońca, szafirowych barw od nieba. W mia-