Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


I.

— Wierzysz, że nam się nie śni?
Szczupły i blady chłopiec w szkolnej bluzce podniósł na brata zdziwione spojrzenie wielkich, niebieskich oczu.
Starszy chłopiec, czarnooki, śniady i opalony, zniecierpliwił się widać brakiem odpowiedzi.
— Cóż, milczysz? — rzekł porywczo. — Czternaście lat skończyłeś, a zdaje ci się chyba, że nie masz jeszcze siedmiu, i żeś powinien być niemy, jak ryba. Teraz nie wiem doprawdy, skąd ci się wzięła odwaga wypowiedzenia stryjowi, że zgadzasz się na jego projekt, a raczej, że masz ochotę zobaczenia morza po sześciokrotnem spędzeniu lata w Zakopanem. Takie natury, jak twoja, na nic zdobyć się nie potrafią, nawet na prostą szczerość.
Blada twarz młodego chłopca pokryła się lekkim rumieńcem, lecz w jasnych jego oczach nie było gniewu ni urazy.
— Nie gniewaj się, Janku — zaczął trochę