Strona:Catulle Mendes - Nowelle.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Natenczas nagle oczy jej wpiły się w banknoty i złoto a palce kurcz zacisnął, aż się różowe, drobne paznokietki w ciało wbiły. Widzieliście kiedy kota, jak jednym susem rzuca się na ptaszę?... W taki to sposób porwała ją gra; w gardle jej dało się słyszeć lekkie charczenie, jakby ją coś dusiło rozkosznie. Od tej chwili grała ciągle, ciągle, ciągle — i wszędzie. W ruletę w Monte Carlo — w bakarata w Paryżu. Opanowała ją nienasycona żądza wsłuchiwania się bez przestanku w świst wirującej kulki kościanej, jej wahań, gdy potrącała o przegródki, aż do suchego stuku, z jakim wpadała wreszcie w jednę z nich — oraz wpatrywania się w kartę będącą w danej sekundzie wyrazem wszechmocy losu. Posag, który pozostał jej osobistą własnością, roztrwoniła w swym szale po zielonych stolikach z uniesieniem kobiety zdradzonej, która drze na kawałki listy miłosne. — „Żądasz ich? — Oto je masz!“ Gra domagała się ich bez końca. Poczęła wydawać objady, aby po nich zastawiać stoliki do kart. A kiedy się posag rozleciał, oświadczyła baronowi:
— Pieniędzy, albo pójdę pożyczyć!
Domyślając się, na jakichby warunkach próbować mogła zaciągania pożyczek, dał pieniędzy — niepokojące widmo ruiny jednak zajrzało mu w oczy. Przyjaciółkami baronowej zostały teraz stare baby, grywające z własnym lokajem, zrana, przed śniadaniem, na stoliku przykrytym białą serwetą. Szła