Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świat i znów wróci na to samo miejsce, skąd wyjechał. Wszystko to wydawało się P’anowi dziwne i nieprawdopodobne. Ale wujcio zaklinał się, że to prawda, i nie wierzyc mu było niesposób, — wszystko widział na własne oczy. Mówił, że biali ludzie dowiedli już tego oddawna.
Raz nawet wyciągnął z kieszeni ładny oprawiony notes, a na końcu wklejony był obrazek, — nie obrazek, lecz mapa całego świata. Dwie okrągłe półkule, jak skorupa żółwia, a na półkulach, jak na skorupie — gmatwanina niezliczonych linij: ziemia, morze, Nankin, Chiny, świat.
Tak, było to niewątpliwie to samo tajemnicze „kua“ — sześćdziesiąt cztery święte linje, których on, głupiutki P’an, daremnie szukał na skorupie zdradzieckiego żółwia. Biali ludzie rozwiązali zagadkę najmędrszego Fu-hi!
Gdyby nie był go skrzywdził dziadzio-kaligraf, P’an pobiegłby do niego natychmiast podzielić się z nim swem oślepiającem odkryciem. Lecz, przypomniawszy sobie sińce i rozbity nos we krwi, najeżył się. Krzywd nie zapominał.
Za to zagadkowi biali ludzie, których nienawidzili wszyscy, nawet łagodny dziadzio-kaligraf, urośli w jego oczach do rozmiarów czarodziejskich, wszechwiedzących istot. Czao-Lin opowiadał o nich wiele niezwykłych rzeczy.
Gdzieś, o wiele, wiele „li“, stoją olbrzymie, potworne miasta, gdzie biali ludzie mieszkają w wielopiętrowych skrzyniach, i w skrzyniach tych, zamiast schodów, wgórę i wdół pędzą ruchome pudełeczka, podrzucając w jednej chwili mieszkańców na najwyższe piętra. Pod ziemią, długiemi rurami, mkną, jak błyskawice, wagony, przewożąc w ciągu minuty przechodniów o dziesiątki „li“ Aby biały człowiek nie potrzebował trudzić się sam, dniem i nocą w wielkich fabrykach pracują na niego ogromne maszyny, wyrzucając mu odrazu gotowe rzeczy. Chcesz ubranie — bierz i wkładaj. Chcesz kolaskę — siadaj i jedź. Ani rykszy, ani koni. Wszystko maszyna. Dziwne, ciężkie słowo — aż bucha od niego rozpalonem żelazem. Nawet poto,